Fotografia ślubna?
Mam wrażenie, że coś o tym wiem.
Przymykam oczy i pojawiają się obrazy. Jakby przywołane na zawołanie konfrontacji ze starą fotografią. Młodzi ludzie w świątecznych strojach… wypełniają kadr pamiątkowego obrazu. Widzę ulicę z tamtych lat, dom i mieszkanie na pierwszym piętrze. Ulica o jak wdzięcznej nazwie: „Strumykowa”. To za przyczyną tego, że tą trasą kiedyś przepływał wodny strumień, zasilający staw, ale to już bardzo zamierzchłe czasy.
Dwa modele w ślubnych strojach. Początek wybiegu. Za chwilę wyruszą razem pod rękę na wspólny spacer po sali życia. Pierwszy krok postawiony. Już na samym początku uważano, że robiąc sobie zdjęcie, fotografowane osoby stawały się tym samym nieśmiertelne. Ponad setkę lat temu, fotograf zatrzymał czas na tym zdjęciu. Stara mądrość trąci prawdą, kiedy bohaterowie odeszli - obraz nadal trwa i jest dostępny dla oczu.
Fotografia dziadków, była impulsem do rozpoczęcia poszukiwań ślubnych śladów przeszłości. Już nie starczyło pudło wypełnione rodzinnymi pamiątkami. Fotografia ślubna, to zjawisko oryginalne dla poznania świata minionego w poprzednich pokoleniach. W ten sposób pojmuję formę pamiątki. Obraz jest precyzyjnie przygotowanym dawcą spojrzenia na zamierzchłe czasy. Gotowa wiadomość dla agentów rodzinnego wywiadu. Jak kapsułka ze skrywaną zawartością. Czasami wielu zabiegów potrzeba dla odkrycia zaszyfrowanych w obrazie przekazów. Właśnie fotografia ślubna, to specjalny cukierek pośród słodyczy wspomnienia. Sięgamy po pychotkę, potem po drugą i dalej i dalej – trudno zachować umiar w tym poznawaniu. Z rozwiniętego papierka pulsuje serce, kiedyś tak bardzo ważnej chwili.
Sporej wielkości brama prowadziła do holu. Na wprost wejście na podwórko i oficynę. Po prawej, zapastowane czerwone schody. A może bardziej brązowe ale na pewno pachnące czystością. Półpiętro z „wychodkiem” taki był schemat kamienicy mieszkalnej. Kolejne półpiętra schodów i drzwi do dwóch mieszkań. Z prawej, przy dzwonku tabliczka z nazwiskiem: „Jadwiga i Stefan Figaj”. Kiedy naciskam dzwonek, uchylają się drzwi w progu wita mnie starsza kobieta. Jeden krok i jestem w dużej kuchni. Bohaterowie pomieszczenia to piecyk zwany „Angielką” i solidny stół z krzesłami. Duże okno, do samej podłogi, zarazem wejście na balkon. Solidny występ betonu, oddzielony od przepaści metalową obudową ogrodzenia. Wzdłuż balustrady korytka z ziemią, a w nich kwiaty. Kiedy nieuważnie podlewane, balkon zamieniał się w deszczownicę, czyhającą na przechodniów. Po lewej stronie kuchni solidnie obudowane drzwi, prowadziły do dużego pokoju. A może trzeba określić, że do sypialni? Życie codzienne toczyło się w kuchni, natomiast w pokoju największy mebel i największą atrakcję stanowiło podwójne łoże. A jak? - koniecznie z nachylonym nad spalnicą, dużym świętym obrazem.
Pannę młodą pamiętam z pułapu własnych siedmiu lat. W dzieciństwie bardzo dużo czasu przebywałem w domu dziadków. Babcia miała duży wpływ na moje wychowanie. Dużo ze sobą rozmawialiśmy. Ciągnące się w nieskończoność opowieści starszej pani, wypełniały kalejdoskop mojej chłopięcej wyobraźni. Babcia uczyła codziennych zachowań, udzielała cennych podpowiedzi. Potrafiła słuchać, odpowiadać na niezliczoną ilość pytań. Zawsze miała na to czas.
\
\
Co widzimy na pamiątkowym zdjęciu? Pod fotografią wystawioną na facebooku, ktoś ocenił ślubny wizerunek babci w trzech słowach; Panna młoda cudo ! I dodał - Piękny welon, suknia... Całość super.” Odnajdźmy podobne atuty w odświętnym stroju dziadka. Pan Młody jest w surducie. Tak, to surdut, strój formalny dzienny. Prawdziwie dorównuje w formalności frakowi. W tym przypadku jak najbardziej tak. Porównanie; surdut jak frak, dotyczy wyłącznie wersji dwurzędowej, zwanej po angielsku Prince Albert coat. Przy powiększonym zdjęciu wyraźnie widać , że surdut jest dwurzędowy. Gors koszuli stanowi ciekawy akcent, tym bardziej, że tu na zdjęciu duża jego część jest widoczna. Biały kołnierzyk, w fasonie cesarskim - preferowany do surduta :), według wszelkich zasad powinien być odczepiany, sztywny, stojący. Przyjmijmy, że właśnie taki jest. To wierna opowieść, którą można rozwijać słowem, doskonalić wiedzą i radością zapamiętanych szczegółów.
Posłałem właśnie swoich dziadków w świat. Uśmiecham się do własnych myśli. To był dobry pomysł. Publikując na facebooku ślubną pamiątkę dziadków, spodziewałem się trafić do nieograniczonej widowni. Wcześniej złapałem ślad tej facebookowej ferajny: "Kochamy stare fotografie/ We Love Old Photo. Zdjęcia ślubne, które od lat gromadzę w swojej kolekcji, powinny zaciekawić. To dobra okazja do rozmowy, nowych kontaktów, a być może zdobycia kolejnych eksponatów. Czarno biała, postawiona w pionie, ślubna fotografia zajęła miejsce w kolumnie prezentacji. Palce same wystukiwały na klawiaturze słowa wstępu: - Dzień dobry Cieszę się, że trafiłem do Waszego obszaru. Na dobry początek, wprowadzam fotografię ślubną moich dziadków ze strony ojca. Na ślubnym kobiercu stanęli Jadwiga i Stefan Figaj. Dwudziestolecie, dwudziestego wieku miało się ku końcowi .
Zapowiadał się sympatyczny wieczór. Była to wielka premiera pokazu. Poczułem się kreatorem, reżyserem, scenografem i kim tam jeszcze. Specem od mody, nie tyle narzucającym nowe trendy, ile wydobywającym czar popełnionej przeszłości. Pasjonujące zajęcie, przyjemne doznania i cały ten blichtr. Czułem się świetnie w tej roli. Sesja zamknęła się poważnym wynikiem: 11 „superek” i 65 polubień. W sieci przez ponad rok, pojawiały się kolejno ślubne fotografie z mojej kolekcji. Biel mierzona na śluby, niczym "Matysiakowie" gościła w cotygodniowych odcinkach. Miała swoją stałą publiczność. Wdzięczny temat zachęcał do zabierania głosu, dzielenia się spostrzeżeniami, wiedzą, wrażeniami, zachwytem. Fotografia ślubna dziadków wydobyta z pudła pamiątek rodzinnych, to zarazem najstarszy, czytelny w całości egzemplarz fotografii rodzinnej. W połączeniu z zajęciem zawodowym w branży ślubnej, bardzo dobry początek rozwijającej się pasji poznawania ślubnych śladów przeszłości. Ta przygoda trwa już ponad 20 lat. Fotografia zawsze przywołuje wspomnienie ludzi, czasu i miejsca. Tamten czas, jest dla mnie znajomy z kart podręcznika. Na fotografii, to bliscy sercu dziadkowie. Ludzie, z którymi spacerowałem po parku życia, ufnie trzymając za rękę. To Oni pokazywali mi świat. Na dodatek specjalnym sentymentem otaczam mieszkanie dziadków. To tam przyszedłem na świat. Urodziłem się w domu na pierwszym piętrze w pierwszym dniu wiosny. Ślubne zdjęcie jest jedyną pamiątką, nie licząc oczywiście tego co na stałe zamieszkało w pamięci. Pamiątkowa fotografia dała początek rozwijającej się pasji. Zainteresowanie historią fotografii ślubnej, rosło proporcjonalnie do ilości zdobywanych eksponatów, tej specjalnej kolekcji.. i tak to się zaczęło. Moją fascynacją jest zaczarowany świat fotografowanych ślubów. Panorama z lat 1899-1972. Fotografie ślubne pozyskiwałem samodzielnie - wędrując niczym współczesny Kolberg - odwiedzając wielkopolskie rodziny w ich domach.
Inspirowany tematem dyktowanym zainteresowaniem do starej fotografii, gromadziłem obrazy zarejestrowane obiektywem ślubnej kamery. Dzieląc się swoimi skarbami, zorganizowałem kilkanaście stacjonarnych wystaw fotograficznych. Wydawnictwo uniwersyteckie zdecydowało się ująć temat fotografii ślubnej jako element dydaktyczny. Kolekcja starych fotografii z naszej wystawy w dużym stopniu uzupełniła treść tego wydania. "Obrazki z wystawy" na trwałe trafiły na strony publikacji zamkniętej w książce. Wartość zbioru zyskała nową rangę, tym razem na łamach wydawnictwa do którego zaczną zaglądać pedagodzy. Temat wdzięczny, ciekawy , dający sporych rozmiarów "iskierkę", by zainteresować grupę społeczną odpowiedzialną za naszą edukację. Fotografie wielkopolskich ślubów z mojej galerii, dostępne są dla publiczności w wirtualnym Muzeum Ślubu. Natomiast dawne fotografie ślubne - już bez regionalnych granic, dostępne są w wirtualnym katalogu starej fotografii na Pintereście. Przedstawiam ponad pięć tysięcy fotografii ślubnych. W tym bogatym zbiorze znalazło się prawie 350 zdjęć z Wielkopolski. Są miesiące, w których statystyka odwiedzin tej wirtualnej kolekcji sięga kilkudziesięciu tysięcy odsłon. Zaglądają tu ciekawscy z całego świata. Tak naprawdę, władając powierzchnią fotografii dziadków, trudno mi spojrzeć pod jej powłokę, by dojrzeć jeszcze więcej historii niż na utrwalonym obrazku. Mało elementów tworzy pole manewru dla poszukiwań. Z daty urodzin i uroczystości łatwo obliczyć wiek nowożeńców. Ale co dalej? Dwudziestosześcioletni Stefan i rok młodsza Jadwiga, w dokumentach metrykalnych, znalazłem potwierdzenie urzędowego zapisu. Młodzi ślubowali zgodnie z zasadą, pierwszą przysięgę złożyli 14 sierpnia.1018 roku zawarli ślub cywilny. (…)W zaborze pruskim w roku 1874 wprowadzono jako powszechnie obowiązującą świecką formę zawierania małżeństw oraz świeckie urzędy stanu cywilnego. W związku z tym po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w roku 1918, w związku z czasowym przejęciem dawnych porządków prawnych, obowiązywały w Polsce diametralnie różne uregulowania w zależności od części kraju. W Wielkopolsce i na Pomorzu obowiązywało świeckie prawo niemieckie z 1874 r. Czterdzieści jeden dni później, 25 września 1918 roku stanęli na ślubnym kobiercu ponownie, tym razem zawierając ślub kościelny. Jeden i drugi ślub odbyły się w środku tygodnia, obydwa w środę. Przekonany byłem, że kościelna ceremonia ślubu dziadków, miała miejsce w kościele, który do dzisiaj dominuje w centrum Wildy, przy samym rynku. A tu zaskoczenie.„Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, proboszcz parafii Bożego Ciała ks. Leon Rankowski, podjął starania o wybudowanie kościoła dla Wildy i erygowanie tam parafii[…]Wilda po włączeniu jej do Poznania w 1900 r., dynamiczne się rozwijała. Istniał tam wówczas tylko jeden kościół, stojący przy Rynku Wildeckim, ale służył on parafii ewangelickiej. Katolicy wildeccy należeli do kościoła Bożego Ciała.” Nasza ślubna para miała taki sam przydział.”
Książki Zbigniewa Nienackiego, czytane z zapartym tchem - jedna za drugą, jeszcze we wczesnej młodości, najwyraźniej pozostawiły dziedziczny ślad. Zamiłowanie do rozwiązywania zagadek, historycznych tajemnic, samodzielnych skojarzeń i poszukiwań. Te cechy DNA zdominowały detektywistyczne powołanie do dochodzenia prawdy. Aura ślubnej pamiątki, nawołuje do poznania historii i klimatu tamtych czasów. Kiedy zacząłem interesować się tą fotografią, nie było już szans na spotkanie uczestników wydarzenia, żeby porozmawiać, zapytać. U progu Wildy, barokowy kościół Karmelitów, otoczony murem i brukowanym dziedzińcem z dwiema paradnymi bramami wjazdowymi, wychodzącymi na dwie odległe od siebie ulice.
[...Widzę ich otoczonych kręgiem zakreślonym przez ogień ze świec i kręgiem ciemnym, pora była pochmurna, a za oknami rosły wielkie drzewa - czyli w dwuświetle, w kuli, w sumie mrocznej, bo przez sklepienie raz po raz jedynie przebiegały jaśniejsze pasma, gdy wiatr za oknami przechylał gałęzie i dzień wlewał się miedzy freski. A od nich, gdy się odwrócili od ołtarza ku rodzinom i przyjaciołom, bił taki blask, że wielu gości poczuło łzy pod powiekami i przez nie dopiero, jak przez pergamin, oglądali tę jaśniejącą parę. Czyżby to była - od pierwszej godziny ich małżeństwa starannie ułożona - przestrzenna wróżba ich przyszłego losu? Szli, płynęli po posadzce, jak kropla słońca przez czarne wnętrze historii...] W tych pięknych słowach , Bogusława Latawiec autorka powieści „Kochana Maryniuchna” opisuje ślub swoich bohaterów: Maryniuchny i Henryka. To właśnie w przestrzeni tego monumentalnego kościoła kilkanaście lat później wypowiedzą słowa przysięgi moi dziadkowie. Po wnikliwym prześledzeniu dziejów miejsca wydarzenia, odkryłem ciekawe szczegóły. Być może wzmocnią wizerunek zbliżającej się chwili, będąc dekoracją z przeszłości, która wpasuje się w moment. Uświetnią opis zdarzenia. W 1899 dzięki abp. Florianowi Stablewskiemu kościół stał się świątynią parafialną dla Wildy, Rybak i Piasków. To właśnie w tej świątyni Władysław Jagiełło modlił się o powodzenie w bitwie pod Grunwaldem. Po zwycięstwie, zgodnie ze ślubami, odbył pielgrzymkę w podziękowaniu, wędrując pieszo z samych Pobiedzisk. Kościół w XV wieku był jednym z najważniejszych sanktuariów w Polsce W nawach bocznych znajdują się trzy bogato zdobione i polichromowane konfesjonały, które powstały w XVII wieku. W ozdobionym koroną konfesjonale, spowiadał się Jan III Sobieski. Kto wie czy przystępując do przedślubnej spowiedzi, Jadwiga i Stefan nie przyklękali na tym samym stopniu co kiedyś Jan III Sobieski herbu Janina – król Polski. Po tak dumnie stawianych śladach historii, przy udziale świetnych przymiotów przeszłości w swoich najważniejszych wyborach, właśnie tu postanowili wypowiedzieć słowa małżeńskiej przysięgi. Dwa dni temu, pospacerowałem do „dziadkowej świątyni.” Nadal robi wielkie wrażenie. Kościół jest budowlą ogromną. Trzy nawy, rozdzielają ostrołukowe arkady, wsparte na profilowanych filarach. Monumentalny budynek wspiera się na wysokich skarpach, które sięgają aż do gzymsu. To bezwzględny wymóg konstrukcji dla utrzymania takiego kolosa, stawianego na gruntach podmokłych na zalewowym terenie nad Wartą. Do świątyni prowadzą gotyckie portale z glazurowanych, różnokolorowych cegieł. Ogromnie, dużo wcześniej, próg jednego z nich przekroczyli moi dziadkowie, zdecydowani przysięgać sobie miłość. W tle, majestatyczny obraz Ostatniej wieczerzy, w zwieńczeniu figura Boga Ojca. Z boku przyglądają się ceremonii Araon, Mojżesz oraz św. Telesfor i Grzegorz Wielki (rzeźby) Po drugiej stronie już w ławach, zasiedli dostojni goście: rodzice, rodzina i przyjaciele. Nie ma przesłanek wskazujących na dalszy ciąg ślubnego dnia. Można tylko spekulować czy zaproszeni na uroczystość goście, spotkali się gromadnie z tej okazji dla toastu, wspólnej kawy czy posiłku. W tym dniu w lokalnej gazecie, w rubryce: ”wiadomości miejscowe” znalazła się informacja o awarii linii miejskiego gazociągu. W Poznaniu nie było chyba domu gdzie by nie było oświetlenia gazowego i kuchni gazowych. Miasto stanęło w ciemnościach, wielu ludzi po prostu nie zjadło gorącego posiłku. Czy w tak wyreżyserowana „szkoła przetrwania” zachęcała do podejmowania gości?
9,23 cm podstawy, 13,42 cm wysokości - 123,9 centymetrów kwadratowych powierzchni przypominającej. To tylko fizyczny wymiar pamiątki.
*
Zaciekawiłem kilkanaście osób, zgromadziłem kilkaset ślubnych zdjęć i postanowiłem pokazać ten zbiór niecodzienny publiczności. Na pierwszą edycję wystawy „Wielkopolanie na ślubnym kobiercu”, przybyło ponad dwa tysiące zwiedzających.
Materiały zbieraliśmy przez siedem lat. Wystawa trwała 8 godzin. Było fajnie.
Tak rozpoczął się wystawowy cykl, w sumie czternaście razy przedstawialiśmy na różne sposoby wystawową kolekcję. Eksponaty pozyskiwałem od Wielkopolan, którzy zdecydowali się na wypożyczenie swoich rodzinnych pamiątek. Takie fotografie są w zbiorach prawie każdej rodziny. Co nie znaczy, że łatwo je pozyskać. Kiedy zwracam się z prośbą o wypożyczenie rodzinnych śladów, do kogoś dla kogo jestem osobą zupełnie obcą, staram się na początku zdobyć zaufanie, przedstawić uzasadnienie prośby. Wycinki z gazet, dostęp w sieci do przygotowanych tematycznie stron – to podstawowe elementy, które powinny przekonać do osobistego spotkania. Spotkanie, a możliwość wypożyczenia eksponatu dla skanowania, to dwie różne sprawy. Narzędziem niezbędnym okazuje się rozmowa, w której trzeba się zaznajomić z przyszłym „darczyńcom”. Wiedza o fotografii, przykłady dotychczasowych osiągnięć, znalezienie wspólnego tematu – wszystkie te elementy prowadzą do chwilowego „zaprzyjaźnienia się” z dawcą pamiątki. Element konieczny dla jej pozyskania . Zgromadziłem około 250 starych fotografii, telegramów, zaproszeń oraz innych pamiątek ślubnych. Zdjęcie dziadków jest „honorowym obywatelem” mojej kolekcji. W albumie wspomnień, przebywa na warunkach specjalnych: jest pamiątką rodzinną, fotografią ślubną, protoplastą i wywoływaczem moich zaciekawień. Nie sposób pominąć obecność pozostałych towarzyszy z kolekcji. Łączą się z nimi ciekawe historie, mocne przeżycia. Jedno jest wspólne – stanowią pamiątkę, uruchamiają wspomnienia i rodzinne opowieści.
Szkieletem przygotowanej do druku książki, jest wystawa fotograficzna: „Wielkopolanie na ślubnym kobiercu”, przetykana gęsto narracją opisu. Ponad 20 lat obserwacji, 150 fotografii, ponad 300 stron. Kiedy ujrzy światło dzienne, będzie to pierwsza książka o historii fotografii ślubnej. A wszystko zaczęło sie od rodzinnej pamiątki, fotografii ślubnej dziadków.
Odkryłem, że choć aparat fotograficzny nie może wyrazić duszy, to może to zrobić fotografujący!
Ansel Adams
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium